Czego nie może zabraknąć we wpisie o Kuala Lumpur? Oczywiście słynnych bliźniaków 🙂
W czasie całego naszego pobytu w KL nad miastem wiszą grube burzowe chmury (Aaaa! teraz przypomniałam sobie, że jednak nie! jednego dnia prażyło słońce, a my poszliśmy oglądać ptaki! O zgrozo! O zobaczeniu wież za dnia nie pomyśleliśmy!!!).
Przyjmijmy więc, że cały czas wisiały te chmury, bo czasu już nie cofniemy i nie zrobimy tego wymarzonego, pięknego zdjęcia za dnia 😉 Pozostaje nam więc pojechać pod wieże na zdjęcia nocne.
A w nocy! Wyglądają nieziemsko! Są pięknie oświetlone i ze wszystkich stron fotografowane przez tłumy turystów.
A wracając do ptaków:
W samym centrum miasta, niedaleko stacji PASAR SENI i KUALA LUMPUR znajdują się wielkie ogrody, w których jest kilka atrakcji. My wybieramy Bird Park, głównie dzięki Zu. Zuza zna Kuala Lumpur od podszewki, bo tam mieszka i w wielu sprawach była nam bardzo pomocna. Dzięki Zu 🙂
Wracając znów do ptaków, rzeczywiście jest ich bardzo dużo, są bardzo kolorowe i rzeczywiście nie siedzą w klatkach (oprócz tych groźnych). Latałam z aparatem między nimi jak szalona, a Radek tylko mówił „Po co ci kolejne zdjęcie pawia? Masz już ich setki!” No i co? Dopiero pod koniec zrobiłam najlepsze zdjęcie!
Po tym prawie rajskim doświadczeniu, zastanawiamy się, jak dotrzeć do dzielnicy hinduskiej (wciąż nie mamy przypraw, a czas w Malezji nieubłaganie zbliża się do końca), pytamy więc pierwszą spotkaną osobę o rysach hinduskich, jak dotrzeć do tej dzielnicy. Ona mówi, że są dwie, ale poleca tę przy stacji Sentral. Tam też się wybieramy.
Jest obłędnie kolorowo a zapachy kuszą z daleka. Na szczęście to pora obiadu więc siadamy w niezwykłym barze, gdzie słynne hinduskie danie vege na liściu bananowca można zjeść w kilku wersjach:
Wegetariański kurczak, wegetariańskie mięso z kurczaka, baranina, również wegetariańska, … itd. Ki grzyb?
Nie dowiedzieliśmy się.
A zauważyliście na zdjęciu powyżej/powyżej puszkę owiniętą gazetą?
Wiecie co tam jest?
To towar zakazany, dlatego schowany: piwo.
Danie na liściu bananowca, jak i wszystko w kuchni hinduskiej je się ręką. Prawą ręką. Bo lewa to ta nieczysta. Chcieliśmy tego spróbować, a przynajmniej ja chciałam. Ale jakoś mi nie wyszło.
Zresztą może sam suchy ryż by się dało, bo się klei. Ale jak taki ryż polać jednym z tych pysznych sosów, to już się nie da tak ot złapać w jedną rękę. Prawą oczywiście, bo lewa brudna.
Używamy więc łyżki i widelca, bo to podstawowe sztućce w Malezji. A potem w toalecie myślę sobie jak to możliwe, żeby lewą rękę uznać za nieczystą.
Ja nie daję rady!
Potem jeszcze wracamy do naszej chińskiej dzielnicy na poszukiwania przypraw, niestety tam również ich nie ma.
Czy jeden dzień by nam wystarczył? Pewnie tak, pospacerowalibyśmy po dzielnicy chińskiej lub hinduskiej, a wieczorem pojechalibyśmy pod wieże. My jednak wciąż słabo znamy Azję i te dwa lub trzy dni też można było wypełnić.
Gdybyśmy zostali jeszcze ze dwa dni, pojechalibyśmy do Melakki i zobaczylibyśmy sierociniec słoni w Kuala Gandah. Może następnym razem 🙂