Archiwa tagu: CUP

Viñales – plaże i przygody

Że do Viñales jedziemy – to było wiadomo, ale w ostatniej chwili postanawiamy, że odbijemy na północ i pojedziemy lokalnymi drogami przy samym wybrzeżu i zatrzymamy się gdzieś po drodze na jakiejś plaży.

Z autostrady odbijamy w okolicy Soroa, gdzie znów kąpiemy się pod wodospadem. Dojazd do drogi która jest na północy, wzdłuż wybrzeża zajmuje nam niespodziewanie dużo czasu, więc gdy docieramy do pierwszej miejscowości na trasie, szukamy szybko czegoś do zjedzenia.

Jest to jedna z tych miejscowości, gdzie czas płynie trochę inaczej, a turyści są widokiem tak niezwykłym, że wręcz niemożliwym 😉

Mizernie wyglądające okienko z menu na kawałku tektury i już mamy to czego szukaliśmy.

I choć wnętrze nie zachwyca (żeby nie powiedzieć przeraża), choć nazwy dań niewiele nam mówią, zamawiamy i grzecznie czekamy chłodząc się na tarasie. Po przygotowaniu dań, właściciel zaprasza nas do swojego domu, do pomieszczenia wyglądem przypominającego kuchnię 😉

I choć jest biednie i skromnie, my się czujemy jak specjalni goście, bo co jak co, ale takiej obsługi jeszcze nie zaznaliśmy 🙂

Płatność oczywiście w MN.

W dalszej drodze szukamy plaż. Co kawałek odbijamy w stronę gdzie teoretycznie powinny być plaże, ale docieramy albo do portu, albo do bardzo zanieczyszczonej wodorostami plaży, gdzie nawet nóg się nie chce moczyć, a brak jakichkolwiek oznak życia daje nam do myślenia 😉

 

Jednym słowem, pomiędzy San Diego de Nuñez a Ancon (gdzie już odbijamy do Viñales, nie ma co liczyć na orzeźwiającą kąpiel 😦

Wyjazd do Viñales nie mógł się obyć bez wizyty na plaży Jutias. Plaża jest przepiękna, wjazd na nią nie jest już płatny, choć wciąż się płaci za parking i za leżaki. Znów odnajdujemy pana, który w krzakach na grillu przygotowuje świeżo złowione ryby i owoce morza (tym razem pan skrył się po drugiej stronie plaży).

Gdy w spokoju zajadamy się rybką, nagle z morza dolatuje do nas wrzask (krzyk to za mało powiedziane) naszej młodszej latorośli.

W czasie gdy próbujemy ustalić co się stało, nasz grillmistrz przybiega z oliwą, która ma ukoić ból i zmniejszyć skutki oparzenia; niestety nie pomaga; mąż szybko leci zwinąć nasz majdan i uruchomić samochód, ja w tym czasie próbuję dotelepać się z Młodszym do drogi. Niestety jest problem, bo raz że boli, a dwa, chyba Młodzieniec wpadł w panikę i prawie nie może chodzić; zbiega się więcej osób, mężczyzn, którzy „uspokajająco” każą nam NATYCHMIAST jechać do szpitala. Jeden oferuje swój samochód, inny biegnie szukać ojca naszej rodziny, jeszcze inny bierze dziecko na ręce,… Jeden wielki chaos! W końcu mąż przyjeżdża, z octem od innych ludzi (ocet! nie oliwa!)

W całym tak zwanym międzyczasie dowiaduję się, że prawdopodobnie to była „aqua mala” lub „barroquita portuguez”, mocno parząca meduza, należy koniecznie pojechać do szpitala, bo jeśli poparzenie jest mocne to nawet może mieć wpływ na spowolnienie pracy serca,…

Ze strachem i w panice wyruszamy do najbliższej miejscowości, gdzie jest szpital – pół godziny jazdy lub nawet więcej. W tym czasie Młodzian się trochę uspokaja.

W szpitalu uspokajają nas, ale mimo to smarują całą nogę, od palców aż do kąpielówek (choć poparzenie jest tylko na małym kawałku skóry na stopie) i owijają niezliczoną ilością bandaży, wszystkie zostają wyciągnięte z jakichś tajemniczych paczuszek przechowywanych na czarną godzinę.

Generalnie, obsługa robi co może, żeby zatrzeć niemiłe wrażenie jakie pojawia się zaraz po wejściu do szpitala.

I tu jest całe clue tej przygody: dużo paniki, bólu, dużo niepotrzebnego strachu, bo wszystko kończy się dobrze, ale zobaczyć szpital kubański od wewnątrz!  Bezcenne! 🙂

11083885_10202590775290127_8610311920158975558_n

CUP czy CUC? Jak płacić na Kubie?

Na Kubie są dwie waluty: CUP (Cuban Peso nazywane też Moneda Nacional MN, będę używała tej nazwy) lub CUC (Cuban Convertible).
CUC ma równowartość dolara amerykańskiego (obecnie 03.2015 prawie równą z euro) czyli w przybliżeniu ok 4 zł.
Za 1 CUC można kupić 24/25 MN, więc 1 MN = ok. 16 groszy (w tej chwili to nie ma znaczenia, chodzi o przybliżenie różnicy).
Dla turystów generalnie jest CUC (czyt. kuk). W CUCach płacimy głównie za kwatery, za jedzenie w restauracjach „turystycznych” i we wszystkich turystycznych miejscach.
Gdzie zatem płacić w MN? I jak?
Postaram się przybliżyć ten temat. My potraktowaliśmy tym razem płacenie w MN jak wyzwanie, więc zdobyliśmy trochę doświadczenia 😉

Na początku muszę zaznaczyć, że nie ma żadnego problemu, żeby „zdobyć” MN. Spotkaliśmy się ze zdziwieniem znajomych, którzy byli przekonani, że się nie da. Da się. W punktach wymiany, CADECA lub w jakimkolwiek banku przy wymianie euro najpierw kupujemy CUC, z za nie (np. za 10, 20 CUC) kupujemy MN. Nie ma żadnego zakazu, czy ograniczeń dla turystów. Wystarczy chcieć.

Jedzenie
Zacznę od jedzenia. Jedzenie za MN jest niewyszukane. Najłatwiej trafić na chleb na ciepło, czyli tosty z szynką i serem (pan con jamon y queso,) lub z samym serem (queso) lub z chorizo (rodzaj kiełbaski) i pizzę. Pizza tez w paru opcjach, ale nie należy się spodziewć luksusów: z serem (con queso), z szynką (jamon), chorrizo (rodzaj hiszpańskiej kiełbaski zbliżone smakiem do salami), …

IMG_6515

Czasami można trafić na spagetti (espaguetis), najpopularniejsze oczywiście z szynką i serem, choć bywają inne, a także ryż (arrroz) w różnej postaci, najczęściej z czarną fasolą (morros y cristianos) lub z warzywami i jakimś mięsem.
Jeśli poszuka się bardziej można znaleźć restauracje serwujące takie rarytasy jak kurczaka, rybę lub wieprzowinę.
W komplecie zazwyczaj dostaje się ryż z fasolą i parę warzyw.
Najłatwiej znaleźć takie miejsca z dala od szlaków turystycznych. W Havanie na starówce, raczej takiego nie ma. W Havana Centro już łatwiej, a pewnie im dalej od centrum tym więcej takich miejsc.
W Havana Vieja (starówka) trafialiśmy na bary z chlebem na ciepło  i pizzą, ale restauracji żadnej nie znaleźliśmy. Havana Centro już tak.

Przykładowe ceny:
chleb na ciepło z szynką i serem 5-10 MN
pizza 10-40 MN
kurczak z ryżem 20-80 MN

Tu muszę zaznaczyć, że oznakowania pojawiające się przy cenach są różne i czasem mogą mylić. Zazwyczaj nie ma nic przy kwocie, czasem jest symbol MN, a czasem znaczek amerykańskiego dolara.
Raz nam się zdarzyło zatrzymać na obiad przy autostradzie (ok. 80 km od Havany w stronę Santa Clara), gdzie cena za smażonego kurczaka (smażony kurczak był dla nas narzędziem porównawczym ;)) była 20$.
Mogło się okazać, że jest to bardzo droga restauracja w CUC lub niewiarygodnie tania w MN. Rzut oka na inne ceny, głównie napoje pozwolił nam stwierdzić,  że jest to cennik MN.
Bardzo tricky i wydaje mi się, że czasami jest to wykorzystywane.

Jak odróżnić restaurację w CUC od tej w MN? Trzeba spojrzeć kto siedzi w środku. Jeśli widać tylko turystów, wiadomo, że jest to restauracja za CUC. Jeśli są to głównie Kubańczycy, znaczy, że płaci się w MN. Z tym, że tutaj uwaga! Zdarza się, że w takiej restauracji są dwa menu: jedno  w MN, drugie w CUC.
Raz zajrzałam przez ramię siedzącym niedaleko Kubańczykom i wyszło na to, że ich cena jest mniejwięcej o połowę lub więcej niższa.

 Transport
Po kraju poruszaliśmy się wynajętym samochodem, więc wiadomo, płatość w CUCach, ale po Havanie pamietaliśmy z poprzedniego razu o taksówkach kolektywnych, więc wykorzystaliśmy naszą wiedzę.

IMG_6190

Przypomnę: taksówki poruszają się po pewnych określonych trasach; wszystkie zaczynają w okolicach kapitolu i rozjeżdżają się po mieście. Do taksówki mieści się 5-7 osób, które dosiadają się w trakcie podróży.
Trasa, którą my poznaliśmy i którą się poruszaliśmy prowadzi na zachód przez ulicę Neptuno, w stronę hotelu Habana Libre i dalej wzdłuż Linea (nigdy nie jechaliśmy dalej niż do rzeki);
Aby złapać taką taksówkę należy stanąć na jej trasie (np. na ulicy Neptuno lub podejść do czekającej na skrzyżowaniu, na światłach przy paseo Marti/Neptuno) i pokazując na palcach ilość potrzebnych miejsc wyciągnąć rękę. Gdy taksówka się zatrzyma, upewnić się, czy jedzie w określione miejsce np. Hotel Habana Libre, czy Edificio Focsa. Jeśli tak, wsiadamy i się nie odzywamy 😉 W międzyczasie zapewnie dosiądą się inni pasażerowie. Przy wysiadaniu wręczamy kierowcy po 10 MN od osoby.
W takim podróżowaniu znajomość hiszpańskiego znacznie pomaga.

Napisałam „wsiadamy i się nie odzywamy” z jednego powodu: słyszałam relację Polek, które tak zatrzymywały taksówki i zaraz na początku pytały ile kosztuje przejazd do jakiegoś punktu. Zawsze wtedy słyszały odpowiedź w CUCach.
Cała ta zabawa dotyczy podróżowania tymi starymi gruchotami z tabliczką taxi za szybą. Nie dotyczy żółtych taksówek państwowych (a przynajmniej tych drugich nie testowaliśmy).

Kuba – Porady i informacje praktyczne, czyli FAQ ;)

Warunki pogodowe
Na Kubie przez cały rok jest ciepło, a czasami nawet cieplej.
Najlepszy do zwiedzania Kuby jest termin grudzień – kwiecień. Jest wtedy ciepło i nie pada zbyt często.
Od maja do października trwa pora deszczowa, latem jest gorąco, przy czym jesienią mocno wieje (ryzyko huraganów).

Wizy
Aby wyrobić wizę trzeba wybrać się do konsulatu (potrzebne jest potwierdzenie rezerwacji przelotu w obie strony i potwierdzenie pierwszego noclegu na Kubie); można też sam dokument (tarjeta turistica) wydrukować w internecie, ale najważniejsza jest pieczątka, którą przybijają z tyłu tego dokumentu (w konsulacie); jest też opcja, że pieczątkę przybiją na lotnisku na Kubie (wydaje mi się, że ludzie w kolejce przede mną nie mieli tej pieczątki i szli gdzieś ją podbić, ale nie mam pewności, chyba lepiej załatwić wszystko wcześniej)

Przelot
Lecieliśmy przez Paryż liniami Air France do Havany.
Przelot z Paryża trwał ok. 10h. Lecieliśmy w ciągu dnia, wylatywaliśmy ok. 14 czasu europejskiego,
lądowaliśmy o 18 czasu kubańskiego (24.00 w Europie).
Z Europy lata jeszcze Klm z Amsterdamu i Air Europa z Madrytu.

Przylot
Po przylocie były cyrki. Najpierw kolejka do okienek imigracyjnych, czy jak to tam się nazywa. Okienek dużo, ale ludzi jeszcze więcej. Czekaliśmy z pół godziny. Każdemu robią zdjęcie. Potem podręczny bagaż przepuszcza się po taśmach – to druga kontrola. W międzyczasie trzeba wypełnić papierek (deklaracja celna), a propos wwożonych cennych rzeczy (aparat, laptop, tel,…), no i oczekiwanie na bagaż… w naszym przypadku całość zajęła prawie 3h! Inni Polacy, których spotkaliśmy mówili, ze u nich nie było aż tak źle (zapomniałam, że zanim wysiedliśmy z samolotu, to też trochę postaliśmy na płycie)

Zakwaterowanie
Mieszkaliśmy w casas particulares czyli w domach prywatnych. Pierwsze 3 noce w Havanie mieliśmy wcześniej zarezerwowane (chyba nawet jest taki wymóg) przez internet. Resztę szukaliśmy na bieżąco.
Mieliśmy wydrukowane namiary na polecane w internecie domy, mieliśmy tez namiary od znajomych, oczywiście na miejscu dostawaliśmy kolejne (jedna pani, drugiej pani – oni tak działają); mieliśmy więc spora bazę choć zazwyczaj wychodziło tak, że szukaliśmy sami.
I tu trzeba uważać, bo jest mnóstwo „naciągaczy”. Niektórzy rzeczywiście mogą zaprowadzić nas do jakiegoś domu, ale zawsze cena jest wtedy wyższa, bo zawiera prowizję tego człowieka. W niektórych miastach (głównie w Trinidadzie) jinteneros, bo tak sie oni nazywają, doszli do perfekcji.
Przykład: Mieliśmy zarezerwowany dom u Alberta na ulicy X pod numerem Y. Podjeżdżamy na miejsce, podchodzi do nas mężczyzna, przedstawia się, mówi, ze ma na imię Alberto i ze niestety nie ma dla nas miejsca, bo coś tam… ale mamy się nie przejmować, znalazł dla nas inny dom, gdzie są miejsca i gdzie chętnie nas przyjmą!
Na szczęście byliśmy uprzedzeni na temat tych sztuczek i nie daliśmy się wrobić 🙂

Co do zakwaterowania w casas particulares, nie należy spodziewać się luksusów.Standard bywa rożny. Zazwyczaj jest biednie ale czysto (są łazienki, zazwyczaj jest ciepła woda, ale wygląd pokoi często przypomina lata 70-80-te w PRL). Powrót do przeszłości gwarantowany.

Tak na przykład wyglądał nasz pokój w Havanie:

A tak salon:

IMG_5714

Ludzie
Ludzie – różnie, tam gdzie nocowaliśmy – chętni do rozmowy; u niektórych można było porozmawiać o polityce i sytuacji w kraju, u innych o zwyczajach i życiu codziennym – dla nas to było rewelacyjne! To najlepszy sposób na poznanie kraju i jego mieszkańców.
Generalnie j. hiszpański bardzo nam pomógł, bo niewiele osób poza Havaną potrafi porozumieć się po angielsku.
Ludzie na ulicy bywają natrętni; ale nam wyjątkowo odpuszczali (podobno wyglądamy jak Kubańczycy – słyszeliśmy to nie raz :)) Na wsiach ludzie przyglądali się nam z nieufnością – tam rzadziej pojawiają się turyści.
Czy ludzie rzeczywiście są szczęśliwi? Kubańczycy często maja smutne miny, więc trudno odgadnąć jak to jest naprawdę, ale mam wrażenie, ze mimo wszystko ich życie jest szczęśliwe, a smutek wynika ze strachu; mają niewiele, ale też niewiele im do szczęścia potrzeba; choć z drugiej strony na wsi ciężko pracują, zarabiają grosze, a na nas patrzą podejrzliwie, czasem nawet bym powiedziała, ze strachem („bo to ten imperialista, jeździ po naszym kraju i się nie boi, jak to tak!”), ale może się mylę i to nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.
W mieście jest inaczej, ludzie są przyzwyczajeni do turystów, wręcz próbują ich oskubać na wszelkie sposoby, tam trzeba uważać.
Miałam jedną niemiłą sytuację w CADECA (punkt wymiany walut). Staliśmy razem (ja i Radek) w kolejce przed budynkiem, przyszła na nas pora, zostaliśmy (wraz z 5 innymi osobami) zaproszeni do holu, gdzie Radek od razu podszedł do okienka, a ja usiadłam na krześle, żeby na niego poczekać (tam była druga, wewnętrzna kolejka). Po chwili ochroniarz nadzorujący przepływ ludzi skinął na mnie, ze mogę podejść do wolnego okienka.
Wskazując na Radka (który już stał przy okienku), odpowiedziałam, ze jesteśmy razem. Na to on zamaszystym ruchem pokazał mi drzwi i krzyknął „fuera!” czyli wynocha. Rany, co za przeżycie!

Waluta
W kraju obowiązują dwie waluty.
Pierwsza, właściwa, kubańska Moneda Nacional, czasem oznaczana jako MN czasem jako CUP (cuban peso).
W tej walucie Kubańczycy dostają wyplatę i za te pieniądze mogą kupować towary „reglamentowane” (o tym za chwile). Druga waluta, to peso convertible, czyli wymienialne (CUC – cuban convertible), przeznaczona dla turystów i do zakupu towarów „luksusowych”, czyli niedostępnych w sklepach państwowych.
1CUC to równowartość jednego dolara.
1CUC = 24 CUP

Kubańczycy, jak wcześniej pisałam, zarabiają w CUP. Zarabiają miesięcznie 300-500 CUP, przy czym 500 to pensja inżyniera (20 dol.) Za CUP mogą tanio kupić podstawowe produkty, które są naprawdę podstawowe i jest ich niewiele (tu niestety cen nie znam) lub takie lekko już luksusowe (pizza w barze ulicznym lub wypasiony hot-dog: 8-12 CUP czyli 1 – 1,5 PLN, taksówka przez pół Havany 10 CUP/os)

Dla turystów generalnie są CUC.
W CUC płaci się za kwaterę (20-30 CUC), za jedzenie w restauracjach, za jedzenie w sklepach, w których jest prawie wszystko, wynajem samochodu, za wszelkie usługi, na które damy się naciągnąć… 😉 itd.
I tu trzeba uważać. Zdarza się, że sprzedawcy przyjmują zaplatę w CUC’ach, a resztę wydają w CUP’ach. Chyba nie muszę tłumaczyć, że nie jest to opłacalne.
Czy turysta może płacić CUP’ami? Oczywiście! Trzeba tylko wiedzieć gdzie i jak 🙂

Bary CUP zawsze wyglądają jak okienka z podejrzaną zawartością:

IMG_7235

W menu zazwyczaj jest kilka pozycji, głównie pizze, czasem „pan con…” czyli chleb z czymś, na ciepło (pyyyyszny) lub, rzadziej, ryż z różnymi dodatkami.

Sklepy CUP tez od razu można rozpoznać. Prawie nic w nich nie ma, za to zawsze jest rum 🙂

Jeśli chodzi o taksówki, to bardziej skomplikowana sprawa. Havana jest poprzecinana liniami/trasami po których jeżdżą tzw. taksówki kolektywne. Są to te wszystkie stare gruchoty, od których wzroku nie można oderwać. Gdy już się pozna trasę takiej taksówki, należy stanąć na jej trasie, za skrzyżowaniem, bądź w jakimś innym miejscu, wyciągając rękę, jakby do zatrzymania stopa, z tym, że na palcach pokazujemy ile miejsc nam trzeba. Gdy taksówkarz zatrzyma się, dla pewności pytamy czy jedzie w miejsce które wybraliśmy, czyli np. skrzyżowanie Linea y 10 🙂 Jeśli kiwa glową, ze tak, wsiadamy i czekamy, aż ktoś ciekawy do nas się dosiądzie 🙂 Przed wyjściem płacimy 10CUP od osoby (dotyczy tras do rzeki). W taksówkach, którymi jeździliśmy, mieściło się do 7 pasażerów.

IMG_6374

Polecam! Wrażenia niezapomniane!

Podróżowanie po kraju
W opisach podróży po Kubie spotkałam się głównie z opisem podróży autobusem. W tym przypadku są dwa rodzaje autobusów: lokalne stare gruchoty 😉 (o tym będzie jeszcze później), płatne w walucie lokalnej i VIAZUL – dla turystow – w walucie turystycznej;
Ten pierwszy jeździ gdy zbierze się grupa chętnych, ten drugi wg rozkładu jazdy, ale uwaga! Ponoć można w nim zmarznąć! My wynajęliśmy samochód. Jest to najszybszy sposób zwiedzania, choć czasem wymaga dodatkowych pokładów cierpliwości 😉 Podróżowanie po kraju – od strony formalnej, nie ma problemu; nie mieliśmy kontroli ani razu; może przypadek, może już jest lepiej.
Od strony bezpieczeństwa – podobnie. Zalecano nam parkowanie w miejscach bezpiecznych (np. przy policji), albo zapłacenie komuś za „opiekę”. Zazwyczaj wychodziło tak, ze w dzień zostawialiśmy na chwile w centrach miasteczek lub w miejscach bardzo zaludnionych i nie było żadnego niebezpieczeństwa, a w nocy stawialiśmy w miejscu strzeżonym.
Mapy -te na papierze są OK, jeśli się je zdobędzie. Nawigacji nie ma. GPS nie działa. Drogowskazy bywają.
Najlepszy sposób: koniec języka za przewodnika, choć i to czasem szwankuje (każdy zna inną drogę do celu ;)) Zazwyczaj jednak Kubańczycy są pomocni.
UWAGA!
Można trafić na takiego, który powie, że jedziesz w złym kierunku, ze szczerym uśmiechem na twarzy zaoferuje pomoc, wsiądzie do samochodu i pokieruje cię prosto do celu… do swojego celu…
Potem wysiądzie i powie ci że musisz wrócić tam, skąd przyjechałeś i znów zapytać o drogę 😉
Drogi. Drogi generalnie sa dziurawe. Nawet autostrady.

Drogi lokalne bywają zatłoczone bryczkami, rowerami, pieszymi, itd…
ale nie ma się czego bać. Jeździ się ok, jedynie w godzinach szczytu (gdy kończy się szkoła (chyba o 17))  jest gorzej.

IMG_6741

Autostrady poznaliśmy dwie: z Havany w stronę Santiago (Autopista Nacional) i z Havany do Viñales. Obie szerokie i puste jak na standardy europejskie.
Co też dziwne, na autostradach jeżdżą bryczki, rowery, chodzą ludzie, nie ma też problemu z nawrotką lub skrętem w lewo:

IMG_6392

Salsa
Oj tak! Kubańczycy rodzą się tańcząc, albo muzykę wysysają z mlekiem matki! Gdy się widzi jak tańczą, nie ma co do tego wątpliwości!
Gdzie iść na salsę? W każdej większej miejscowości są tzw. „casas de musica” gdzie salsy jest pod dostatkiem! Zazwyczaj te miejsca przygotowane są specjalnie dla turystów, co nie zmienia faktu, ze choć raz warto się wybrać.
Podobno warto poszukać bardziej i znaleźć miejsce, gdzie bawią się Kubańczycy. Niestety nam się to nie udało (lenistwo).
Czy to prawda, ze Kubańczycy tańczą wszędzie? Tak 🙂 Raz złapaliśmy ich na ulicy! 🙂

IMG_6364

Rum

Powiedzieć, że w sklepie można nie znaleźć wody, ale rum zawsze się znajdzie, to powiedzieć samą prawdę!
Nam się to zdarzało! A rzeczywiście wtedy szukaliśmy wody! Dominuje znany wszędzie HAVANA CLUB, ale można kupić też inne, lokalne rumy. Koneserom polecam Muzeum rumu w Havanie, niedaleko Plaza Vieja, przy porcie.

IMG_5778

Warto zauważyć, że cena rumu (HC) jest chyba ustalona odgórnie, bo nigdzie nie spotkaliśmy się z inną. Warto spróbować rumu 5-letniego, który teraz nazywa się anejo, a który nie jest dostępny w Europie (update: w Hiszpanii widziałam go).
Polecano nam tez rum Varadero. Warto. Choć ten już bez dodatków, z samym lodem.
Jeśli mówimy o rumie, nie możemy zapomnieć o drinkach na jego bazie. Najpopularniejsze, wywodzące się właśnie z Kuby to: Mojito, Kuba Libre i Pina Colada.

IMG_7308

Polecam spróbować wszystkie 🙂

Cygara

Po salsie i rumie, a właściwie przed salsą i rumem, cygara to najważniejszy znak rozpoznawczy Kuby. Już na pierwszym spacerze rzucają się w oczy Kubańczycy pozujący do zdjęć z grubymi i długimi cygarami, choć nietrudno spotkać zwykłych mieszkańców miasta z tym nieodłącznym atrybutem.
Każdemu kogo zaciekawi temat polecam wycieczkę do którejś z plantacji tytoniu. Najwięcej ich jest w Viñales, a zwłaszcza w dolinie Vuelta Abajo, niedaleko Pinar del Rio, miejsce upraw najlepszego tytoniu na Kubie (=na świecie ;)).
Gdzie kupować? To trudne pytanie. Mamy bowiem do wyboru drogie oryginalne cygara w oficjalnych sklepach i niewiadomej jakości „cygara z ulicy”. Sprzedawcy tych drugich zachwalają je jako „wyniesione z oryginalnych fabryk…” ale wiadomo, w takie rzeczy się nie wierzy. Z drugiej jednak strony, jeśli nie jest się znawcą… Może warto zaryzykować?

IMG_7361

Homary

Homary (langosta) tak jak i krokodyle są pod ochrona, co nie znaczy, ze nie można ich spróbować 🙂 W większości domów, w których nocowaliśmy oferowano nam na kolację homary. Z grilla, w sosie pomidorowym i na dziesiątki innych sposobów. Miłośnikom owoców morza polecam wszystkie! Zwłaszcza, że cena w porównaniu z europejska niewiarygodnie niska.
Co do krokodyli, należy udać się na farmę krokodyli (po drodze do Playa Larga na południowym wybrzeżu) lub do okolicznych paradores („restauracja” w domu prywatnym) .

IMG_7095

Kolejki

Pamiętacie kolejki do mięsnego, do warzywniaka, po papier toaletowy, po buty, telewizory, itd.? Na Kubie można przeżyć deja-vu. Do każdego banku, urzędu pocztowego, punktu internetowego czy punktu doładowań telefonów trzeba swoje odstać, ale to jakby wydaje się normalne. Co bardziej dziwi to kolejki w piątkowy lub w sobotni wieczór do restauracji, kolejka do budki telefonicznej, kolejka do taksówki, na stopa, do autobusu, po lody,… itd
Trzeba się uzbroić w cierpliwość i swoje odstać. W końcu jesteśmy na Kubie!

IMG_6358

Internet

Internet na Kubie dostępny jest od niedawna, co nie znaczy, że jest łatwo dostępny.
Generalnie lepiej nastawić się, że internetu nie ma i się nie stresować. Mieliśmy możliwość sprawdzenia szybkości połączenia w kubańskim, prywatnym domu (chcieliśmy wydrukować karty pokładowe); w ciągu 15 minut udało się: otworzyć stronę interii, a z niej po jakimś czasie wejść na pocztę, … i wtedy, gdy już udało się otworzyć wiadomość od linii lotniczej, stwierdziliśmy, ze mamy dość.
Podobno w hotelach jest trochę lepiej.
Inna opcja to kafejki internetowe (dostępne od tego roku – 2013), otwarto ich ok 100, tu też udało nam się sprawdzić jak działają: było lepiej, strony otwierały się znacznie szybciej, natomiast cena była zadziwiająca: 5 CUC (5 dolarow) za pół godziny. Trzeba wykupić specjalną kartę, która daje możliwość „surfowania”.
Tego nie pamiętałam, ale Radek mówi, ze słyszał, ze Kubańczycy, mimo, że mają dostęp do tych kafejek, to nie mogą korzystać na takich samych zasadach jak obcokrajowcy, bo dla nich strony są blokowane.
Rzeczywiście przy zakupie karty trzeba pokazać paszport, więc może to i prawda.