Archiwa tagu: Playa Larga

Kuba – Cienfuegos czyli sto ogni

Od razu muszę to napisać: Cienfuegos nie podobało mi się! I chyba to widać po zdjęciach 😦
Przy miastach takich jak Havana i Trynidad, czy nawet przy tych mniejszych miasteczkach, Cienfuegos wypada NUDNIE!
Mówię oczywiście o centrum miasta, bo przedmieścia to inna bajka. Te chyba w każdym mieście są barwne.

Do miasta dotarlismy po zmroku, nie mieliśmy zarezerwowanego noclegu, ulice byly kiepsko oznakowane, a mimo wszystko udało nam się bardzo szybko trafić pod adres polecany w internecie do niejakiego Alberto 🙂
Alberto okazał się bardzo sympatycznym czlowiekiem, z którym spędziliśmy dwa wieczory na pogaduszkach przy rumie, o polityce, życiu i sytuacji w kraju. To byly najlepsze momenty naszego pobytu w Cienfuegos.

To co wyróżnia Cienfuegos to stosunkowo mało zniszczone/odrestaurowane budynki w centrum miasta.

Jedyne co podobało mi się w tym mieście, to zachód słońca oświetlający te wąskie uliczki.

Jeszcze chwila i bedzie koniec 😉

A nie mówiłam, że nudny?

Kuba – Półwysep Zapata i El Nicho

Wyjeżdżamy z Havany!
Po kilku dniach w mieście, wyruszamy dalej.
Prawdę mówiąc byłam lekko przerażona tym, co przeczytałam wcześniej na temat kubańskich dróg: że ciasno, ze rowerzyści, że furmanki i ludzie, i że trudno poruszać się w tym tłumie.
Wszystko to prawda, ale tylko czasami 🙂 i nie jest to wcale straszne! 🙂
Pierwsze co nam sprawiło trudność, to wyjazd z miasta (o GPS na Kubie należy zapomnieć, ale chyba już o tym pisałam). Powiedziano nam, że trzeba przejechać tunelem z Maleconu pod twierdza El Morro, a dalej zobaczymy tablicę na Autopista Nacional.
Tunel rzeczywiście jest, natomiast co do znaków, to spierałabym się. Pogubiliśmy się przez chwilę, ale uznaliśmy, że „koniec języka za przewodnika”. I tu też trzeba uważać, bo to przewodnik czasem zgubny.
Nieraz później zdarzało nam się korzystać z tej metody i powiem szczerze, Kubańczycy nie mają pojęcia o drogach! Połowa wskazuje kierunek dobry, a połowa, zły! Chyba wynika to z tego, że niewielu porusza się samochodami, niewielu w ogóle porusza się poza swoje miasteczko, więc nie interesuje ich to, która droga prowadzi na autostradę.

Czy to może już nasza Autostrada? Nie, chyba jeszcze nie.

IMG_6383

 

Gdy w końcu trafiamy na Autopistę, zdziwienie jest jeszcze większe. Autostrada ma 4 pasy (w jedną stronę!) i jest na niej prawie pusto, gdyby nie to, ze czasem chodzą po niej ludzie i jeżdżą furmanki.

…i jest dużo dziur, ale tego już nie udokumentowałam.

Pierwszy nasz cel to Półwysep Zapata z farmą krokodyli, dwiema charakterystycznymi plażami i ogromem terenów rolniczych.
Żeby tam się dostać, trzeba najpierw przejechać przez Australię 😉

IMG_6399

Lekko się gubimy i wtedy poznajemy pana, który „wrobił nas” po raz pierwszy 😉

I tu mała dygresja, mówiono nam nie raz, że trzeba uważać, bo ludzie potrafią nieźle kombinować, że może być tak, że zapytany o drogę Kubańczyk powie, że też jedzie w tym samym kierunku i może nas pokierować, a na miejscu wysiądzie, powie, żeby wrócić w to samo miejsce i jeszcze raz zapytać o drogę;
może być tak, ze podjeżdżając pod kwaterę ktoś podejdzie przedstawi się imieniem, którego szukamy (np Alberto) i powie, ze niestety miejsc już nie ma, ale może załatwić nam inne; albo powie, ze Alberto umarł/wyprowadził się/ wyjechał na wakacje… ale on, jego sąsiad/przyjaciel,… może nam pomoc;
Wszystko to wiedzieliśmy, a mimo to daliśmy się „wrobić”.

Zatrzymał nas mężczyzna, pokazując na migi, ze źle jedziemy. Zatrzymaliśmy samochód, on pyta czy jedziemy na farmę krokodyli? Tak, tam jedziemy. Oj, to zła droga musicie… i tu następuje opis. Pod koniec opisu, mówi, ze jest weterynarzem i pracuje na tej farmie, wiec jeśli go podwieziemy, pokaże nam drogę!
HA!
Dopiero gdy ruszyliśmy, przypomniałam sobie historie o podwożeniu lokalnych ludzi do domów za friko. Podzieliłam się myślami z towarzystwem, ale postanawiamy nie panikować i zobaczyć jak sytuacja się rozwinie. W międzyczasie prowadzimy miłą pogawędkę…
Ku naszemu zdziwieniu podjeżdżamy na parking gdzie, jak wszystko wskazuje, jest farma krokodyli.
Nasz „weterynarz” wprowadza nas do środka i wtedy po raz drugi doznaję olśnienia! Czytałam przecież o tym!
Obok siebie są dwie farmy, profesjonalna i ta dla turystów. Daliśmy się wrobić, choć wiedzieliśmy ze do tej dla turystów nie warto wchodzić. Choć z drugiej strony nie jest źle. Krokodyle są? Są! 😉

Są też ładne widoki, wiec przestajemy się wkurzać na naszego przewodnika-weterynarza 🙂

Po oprowadzeniu nas po farmie, „weterynarz” nas zostawia, bo musi pogadać z szefem (odebrać swoją prowizję?), ale mamy na niego zaczekać, bo może nas zaprowadzić do domu swojej ciotki, gdzie możemy zjeść danie z krokodyla!
Skoro zabrnęliśmy tak daleko, brniemy jeszcze dalej. Jedziemy na danie z krokodyla!
I tu muszę przyznać, jedzenie było smaczne, langusta wyglądała na langustę, pomidory jak pomidory, avocado jak avocado, raki nie wyglądały jak raki, ale smakowały podobnie, natomiast krokodyl wyglądał jak gulasz, a smakował jak świnia.
Do końca życia się nie dowiemy, czy jedliśmy krokodyla czy nie 🙂

Zostawiamy wiec naszego weterynarza i ruszamy dalej na słynną plażę Playa Larga

Playa Larga nas zachwyca, bo pierwszy raz widzimy na Kubie w jednym miejscu biały piasek, palmy i błękitne morze.

W drodze do Playa Girón zatrzymujemy się też na małych, dzikich plażach, bo wszystkie maja „coś” w sobie.

A potem ruszamy w kierunku Cienfuegos, przez tereny rolnicze, na których stopa turysty chyba z rzadka staje.
Och! Co to były za widoki!

IMG_6515

Trafiamy na rolników którzy suszą zboże na jezdni…

I na wioski, gdzie diabeł mówi dobranoc.

Po ciemku dojeżdżamy do Cienfuegos (o tym za chwile), a rano po malej przygodzie z guma (każdą usterkę w ubezpieczonym samochodzie, można za darmo naprawić w lokalnych oddziałach TRANSTUR), wyruszamy zobaczyć wodospad El Nicho.
Co dziwne, w żadnym z przewodników, które mamy, nie ma słowa na ten temat, natomiast i nasz gospodarz i wcześniej w Havanie ktoś polecał nam to miejsce, więc jedziemy!

 

I tu muszę przyznać, ze po pierwsze wszyscy ci, którzy polecali to miejsce mieli rację, a po drugie, zdjęcia z tego miejsca nie są udane. To było jedno z najlepszych miejsc na Kubie a na zdjęciach tego niestety nie widać.

Trasa wiedzie przez gąszcz jak w „Piratach z Karaibów”, mija się jeden wielki wodospad i kilka mniejszych, a także kilka jeziorek, w których można się wykąpać. Rewelacja! A przy tym, jak na takie miejsce, turystów jest naprawdę garstka. A jakie widoki! 🙂

Droga powrotna to znów spotkanie z lokalnymi, wiejskimi klimatami, które bardzo nam się spodobały (o tym tez jeszcze będzie).